
Ever since we discovered that Java is an amazing volcanic island with the Ijen crater famous for its blue fire, we just couldn’t wait to go there. We figured that we can travel like a local from Bali to Java and save some money, while gaining local cultural experience. Oh boy, it was not going to be easy.
As soon as we got to the bus station and went to the ticket booth, the price that was quoted was double the regular amount the locals pay. After a bit of a struggle, we managed to buy our 90000IDR economy tickets, which include ferry ride and go directly to Banyuwangi…so they said. We boarded a pretty modern bus, put our luggage in the trunk and it was all looking pretty good. After we started the journey, the bus stopped literally 200 meters away and we were redirected to another bus. We had to transfer our luggage and find some space for it in the „new” rusty vehicle. There was no air-con and most of the passengers were smoking one cigaret after another, simply throwing butts on the floor. There was loud, overwhelming music in the speakers and although the bus seemed pretty full we were still waiting for more passengers, and finally departured 30 minutes later. There were yet more people to board. They just stand on the side of the road and yell at the bus to stop and the driver did so every 5 min to pick up additional passengers. Then, the bus stopped again just on the side of the road for about 45 mins. It turned out that the passengers from the another bus would be squeezed in with us. The crowd was sitting in the middle of the vehicle on the plastic stolls - quite a solution. Meanwhile, another western looking couple was struggling to find a place for themselves on the bus. Our hearts were a little bit lifted that we are not the only tourists going through that misery.


The route to the ferry took another 5 hours. Only the small windows were open providing just a little bit of fresh air and the sun behind the window had no mercy. Finally, we could get some air aboard the ferry. It was a moment of relief as we could stretch our legs and breath some fresh air.



As soon as we got to Java, we were asked to leave the bus as it was not going to Banyuwangi, after all! We were advised to take taxi but we did not want to spend more on that trip. Together with our new friends from Belarus, we finally found small minibus that took us to the town, but wanted additional money which we did not give him, because we already paid for tickets to Banyuwangi. We decided to walk the last bit to our hostel. It turned out to be further than we anticipated, so we sat on the side of the road to rest for a while. Out of nowhere, a guy came by and offered us a ride for free to the hostel, that was a bit suspicious. It turned out that he is a guide and he provides blue fire night tours to Ijen, and that was his way to introduce us to his offer. It happened to be a fair price and we went to Ijen Crater the same night to see the magnificent blue fire, stunning sunrise and jaw-dropping views, but this is a different story…

Od czasu, gdy dowiedzieliśmy się, że na indonezyjskiej wyspie Java mieści się magiczny wulkan Ijen, który w nocy świeci niebieskim światłem, zapragnęliśmy to zjawisko ujrzeć na własne oczy. Na Javę postanowiliśmy dostać się lokalnym autobusem z Bali, najtańszą możliwą formą transportu. Wiedzieliśmy, że może nie być łatwo, ale zaoszczędzone $$$ dawały nam siły i chęci do działania. Z przymrużeniem oka, jednak wciąż na świeżo wspominamy dzień naszej podróży. Przede wszystkim niska cena w kasie biletowej od razu podskoczyła do góry, dla samego faktu, że jesteśmy turystami. Jednak nie daliśmy się zwieść, „economy bus ticket” był dostępny i kosztował nas 90000IDR za osobę, wliczając w to prom, a następnie dojazd do miejscowości Banyuwangi. Zostaliśmy pokierowani do przyzwoitego, dużego autokaru, w którego luku bagażowym mogliśmy ukryć wszystkie nasze toboły. Uśmiechnięci i radośni przybiliśmy sobie piątkę. Ale nie tak prędko! Autobus ruszył, przejechał może 200m i zostaliśmy zaproszeni do przesiadki w inny, bardziej rozklekotany pojazd. W środku było duszno, głośno, każdy pasażer palił papierosa, a z głośników leciała strasznie głośna muzyka, z przesterowanymi basami. Procedura pakowania naszych walizek została powtórzona, a my ze smutniejszymi minami zajęliśmy miejsca w środku busa. Wydawał się pełny, jednak kierowca cały czas czekał na nowych pasażerów. Po około 30 min ruszyliśmy, by zatrzymać się jeszcze co najmniej pięć razy, na krótkim odcinku drogi. Był to moment pierwszego załamania nerwowego, gdyż nie byliśmy pewni czy w ogóle gdzieś damy radę dojechać. Po kilkudziesięciu minutach postoju na poboczu ruchliwej drogi okazało się, że czekaliśmy na inny, duży autobus, aby jego pasażerowie dosiedli się do nas! I już mogliśmy ruszyć w stronę Javy. Niestety, jak się okazało, autobus zbierał jeszcze ludzi z pobocza różnych dróg, a oni zajmowali miejsca na środku pojazdu, na plastikowych stołeczkach, ciasno do siebie przylepieni. Przez długi czas byliśmy jedynymi turystami pośród rzeszy lokalnych ludzi, jednak w którymś momencie dosiadła się para turystów z Białorusi. Zrobiło nam się na sercach lżej! Ruszyliśmy.


Trasa trwała około 4-5h, przy czym prawie każdy palił papierosy, gasząc je na podłodze i od razu odpalając następnego. Nie było klimatyzacji, jedynie niewielkie, lekko uchylone okna dawały powiew świeżości. Nawet pogoda nie współpracowała. Słońce bezlitośnie grzało w szybę autokaru i utrudniało nam podróż. Dojechaliśmy do miejscowości, w której bus wjeżdża na prom i co? Do pojazdu weszło jeszcze kilka osób handlujących różnymi przekąskami. Bardzo wiele razy powtórzyli co mają w swojej ofercie. Byliśmy wyczerpani, ale przyszedł moment wytchnienia - opuszczenie autobusu i wejście na pokład promu. Ależ było przyjemnie. Ale to nie koniec!



Po dotarciu na Javę, zapakowaniu się do autokaru, zostaliśmy poproszeni (razem z Białorusinami) o to, by wysiąść. Dalej musimy załatwić sobie taksówkę. Teoretycznie nie mamy już daleko do centrum Banyuwangi. Ale cena biletu obejmowała transport do samego centrum miasta, więc pokazując nasz bilet, udało nam się wsiąść do małego, żółtego, lokalnego busika „bemo”, który niechętnie ruszył w stronę miasta. Wysadził nas przy jakiejś głównej ulicy i chciał dodatkowe pieniądze. Podziękowaliśmy i … stwierdziliśmy, że do miejsca noclegu dojdziemy spacerem. Tutaj nasze drogi z parą z Białorusi się rozeszły, a my dzielnie wędrowaliśmy główną ulicą do wykupionego noclegu. Odległość okazała się jednak duża. Około 5km, co przy ciężkich walizkach i plecakach, statywie do aparatu i innych sprzętach fotograficznych okazało się zbyt wiele. Wymęczeni siedliśmy na chodniku by złapać oddech i….. no właśnie. I milczeć, patrząc gdzieś przed siebie. I wtedy, jak na zawołanie, podjechał koło nas samochód, z którego wysiadł sympatyczny „jawajczyk” i zaproponował pomoc. Podwiózł nas do hotelu i nie wziął za to nic. Czuliśmy podstęp. Nowo poznany kierowca, jak się okazało, organizuje wycieczki nocne na wspaniały wulkan Ijen. Zaproponował dość atrakcyjną cenę, a my i tak chcąc zrealizować ten cel, ochoczo przystaliśmy na jego warunki. Tej samej nocy odebrał nas i rozpoczęliśmy trekking do krateru Ijen, by zobaczyć niebieski, wulkaniczny ogień i wschód słońca nad Javą. CDN.
